dawrweszte dawrweszte
555
BLOG

Genghis Blues

dawrweszte dawrweszte Kultura Obserwuj notkę 13

Harry Everett Smith, który w mojej poprzedniej notce szperał, szperał, aż antologię wyszperał, pójdzie w niepamięć pewnie. Alkoholik, ekscentryk nie stroniący od narkotyków, ale swoje wyszperał i chwała mu za to. Ja za to wyszperałem coś innego, specjalnie dla Was moi czytelnicy, tak o Was dbam. Haruję dzień i noc (dzisiejszy dzień to ho ho, taka harówa, 3 teksty!) żeby rozrywki zapewnić. Oto pewien film, pewien projekt, pewne przedsięwzięcie, pewien bluesman. Tak, tak, bluesman, bo dla niepoznaki teraz też będzie trochę o bluesie, żeby nie było.
 
Paul Pena. To ten bluesman. Koleś jest niewidomy, urodził się w USA, ale jego starzy byli z Afryki, z jakichś tam wysp. Nie będę tutaj się erudycją popisywał, bo w dobie guglania i wikipedii pisanie o tym to trochę frajerstwo. Jak ktoś chce się wywiedzieć, to się uda. Ogólnie typ jest bluesmanem, ale któregoś dnia zachwycił się gardłowym śpiewem prosto z Tuvy. Oczywiście nie omieszkał zgłębić tematu i w taki sposób nauczył się jakichś tam podstaw takiego śpiewania. Paul tak zachwycił się Tuvą, że nawet nauczył się języka tuvańskiego.
 
Chyba nie musze tłumaczyć na czym polega to gardłowe śpiewanie, wystarczy wymienić nazwę Huun Huur Tu. Najbardziej chyba znanego zespołu z Tuvy, który w Polsce gościł nie raz i nie dwa. No i nasz Paul zapragnął pojechać do swojej ukochanej Tuvy, w czym pomogli mu różnej maści znajomi. I tak oto zrodził się pomysł filmu, w którym Paul Pena gra samego siebie, być może dlatego, że film to jest dokumentalny. Jadą Amerykańce do Tuvy i tam zakochują się w kraju. Żeby nie było, dokument jest świetny i naprawdę fantastycznie się ogląda.
 
I tu od razu rodzą się pytania. Jak to jest, że właśnie tam, na granicy Mongolii, na terytorium teraźniejszej Rosji rodzi się sposób śpiewania, jakiego nie uświadczysz nigdzie indziej? Jak to jest, że muzyka jest tak ściśle związana z miejscem? Folk tworzą ludzie, tubylcy, którzy gdzieś sobie na czymś przygrywają i ciągną te swoje pieśni. Dopiero wirtuozi biorą na warsztat cały ten dorobek i czynią z niego kunszt, wcześniej są to tylko opowieści towarzyszące normalnemu biegowi życia. Muzyka, instrument służy bardziej do akompaniamentu, a najistotniejszy jest tekst, jak to jest na przykład w folku amerykańskim, gdzie cała choćby pierwsza część Antologii Harry'ego Smitha to jakieś opowieści o zabójstwach, niczym Cave'owe Murder Ballads. Albo ma służyć za wytworzenie transu, mantry do religijnych uniesień i obrzędów jak choćby w voodoo. Rdzenne, korzenne dźwięki, jaka nuta była pierwsza, jaki był pierwszy dźwięk, pierwsza harmonia, jaki instrument. Muzyka jest jak religia. Mówi się, że u nas buddyzm nie ma sensu, bo nie ten klimat, nie ma takich gór, Tybet to Tybet. Ktoś kto buddyzm łyknął jest zdecydowanie przeciw, ale jeśli do muzyki to przyrównać, to przecież muzyka ludyczna ma ścisłe powinowactwo z regionem. Cóż globalizacja skoro Tuva to Tuva, a Mazowsze to Mazowsze, Tatr nie wspominając.
 
No dobra, film nazywa się Genghis Blues i jest rewelacyjny.
 
 
 
                                                                 

 

A tutaj mała próbka w czym rzecz. Klipu nie ma, ale ten po lewej to Paul Pena.

 

 

 

dawrweszte
O mnie dawrweszte

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura